Kiedyś wiele z porządnych szlacheckich dworów posiadało KSIĘGĘ. Było to coś pomiędzy księgą gości, księgą inwentaryzacyjną, pamiętnikiem - jednym słowem wszystkim po trochu: silva rerum [z łaciny na nasze tłumaczone dosłownie jako "las rzeczy"]. Były tam i przepisy, były listy goszczonych osób, co i ile podano na obiad, kto się urodził, a kto zmarł, opisywano wydarzenia z sąsiednich włości; wpisywano tam również dykteryjki, przepisywano wiersze. Tworzyły obraz życia codziennego z tamtych czasów.
Współczesnymi silva rerum stały się blogi, w których usiłujemy uchwycić to, co dzieje się w naszym życiu, co nas zaciekawiło, poruszyło, zainteresowało, wzburzyło... Usiłuję i ja ubrać swoją codzienność w słowa, zatrzymać chwilę, ocalić od zapomnienia i mojej ...sklerozy. Usiłuję opisać wydarzenia, książki, przepisy... A z drugiej strony żałuję, że nie prowadzę dla siebie pamiętnika, gdzie zostałaby wszystkie moje osobiste, intymne przeżycia, bo przecież musi istnieć granica pomiędzy życiem blogowym a osobistym...
Między piątym a szóstym odcinkiem Grey's Anatomy, sezon 2, prasując moim nowym granatowo-niebieskim żelazkiem [wczoraj po raz pierwszy w życiu ...rozwaliłam żelazko...], pomyślałam, że będę bardziej skrupulatna, bardziej uważna. Może zaprzęgnę dzieci do stworzenia naszej własnej domowej KSIĘGI? Może sama jutro zajrzę do sklepu po jakiś cudny zeszyt, wezmę do ręki moje ukochane pióro i zacznę pisać?
A to wszystko wzięło się ze zwykłej złości, że tyle fajnych rzeczy się wydarzyło, a ja nie znalazłam choć chwili, by to opisać.
Że tydzień temu byliśmy w Żelazowej Woli. Że Żelazowa Wola, po gruntownej modernizacji, zachwyciła nas rozmachem, nowoczesną architekturą wkomponowaną w sielskie otoczenie. Że stało się miejscem na europejskim poziomie. Że w każdym miejscu parku - dzięki głośnikom - możesz wysłuchać niedzielnego koncertu. Że wraz z biletem dostajesz przewodnik audio, z którym wędrujesz po parku i wysłuchujesz komentarzy dotyczących mijanego właśnie miejsca.
Że w tę sobotę nieźle wybawiłam się na urodzinowej imprezie 39,5 [Justyno, jeszcze raz mnóstwo serdeczności]. Że się wytańczyłam. Że choć przez chwilę stałam się gwiazdą wieczoru, zatrzaskując się w łazience. Że wyszliśmy ostatni, nad ranem. Że następny dzień spędziłam na leżaku w ogrodzie u rodziców. w słońcu. Że w poniedziałek, w trakcie rozmowy z siostrą, okazało się, że w ogóle nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy wczoraj...
Że świeciło słońce, a teraz pada deszcz. Że czytam kilka książek naraz. Że syn mój najmłodszy przywiózł mi dziś z wycieczki własnoręcznie upieczoną bułeczkę. Że trochę się plątał w zeznaniach, gdzie był, najpierw była to jakaś sala "kościelna", potem, że ...chińska. "No bo wiesz, mamo, mija się Ikeja i tam był chiński dom".
Ech, vita bella est...
Współczesnymi silva rerum stały się blogi, w których usiłujemy uchwycić to, co dzieje się w naszym życiu, co nas zaciekawiło, poruszyło, zainteresowało, wzburzyło... Usiłuję i ja ubrać swoją codzienność w słowa, zatrzymać chwilę, ocalić od zapomnienia i mojej ...sklerozy. Usiłuję opisać wydarzenia, książki, przepisy... A z drugiej strony żałuję, że nie prowadzę dla siebie pamiętnika, gdzie zostałaby wszystkie moje osobiste, intymne przeżycia, bo przecież musi istnieć granica pomiędzy życiem blogowym a osobistym...
Między piątym a szóstym odcinkiem Grey's Anatomy, sezon 2, prasując moim nowym granatowo-niebieskim żelazkiem [wczoraj po raz pierwszy w życiu ...rozwaliłam żelazko...], pomyślałam, że będę bardziej skrupulatna, bardziej uważna. Może zaprzęgnę dzieci do stworzenia naszej własnej domowej KSIĘGI? Może sama jutro zajrzę do sklepu po jakiś cudny zeszyt, wezmę do ręki moje ukochane pióro i zacznę pisać?
A to wszystko wzięło się ze zwykłej złości, że tyle fajnych rzeczy się wydarzyło, a ja nie znalazłam choć chwili, by to opisać.
Że tydzień temu byliśmy w Żelazowej Woli. Że Żelazowa Wola, po gruntownej modernizacji, zachwyciła nas rozmachem, nowoczesną architekturą wkomponowaną w sielskie otoczenie. Że stało się miejscem na europejskim poziomie. Że w każdym miejscu parku - dzięki głośnikom - możesz wysłuchać niedzielnego koncertu. Że wraz z biletem dostajesz przewodnik audio, z którym wędrujesz po parku i wysłuchujesz komentarzy dotyczących mijanego właśnie miejsca.
Że w tę sobotę nieźle wybawiłam się na urodzinowej imprezie 39,5 [Justyno, jeszcze raz mnóstwo serdeczności]. Że się wytańczyłam. Że choć przez chwilę stałam się gwiazdą wieczoru, zatrzaskując się w łazience. Że wyszliśmy ostatni, nad ranem. Że następny dzień spędziłam na leżaku w ogrodzie u rodziców. w słońcu. Że w poniedziałek, w trakcie rozmowy z siostrą, okazało się, że w ogóle nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy wczoraj...
Że świeciło słońce, a teraz pada deszcz. Że czytam kilka książek naraz. Że syn mój najmłodszy przywiózł mi dziś z wycieczki własnoręcznie upieczoną bułeczkę. Że trochę się plątał w zeznaniach, gdzie był, najpierw była to jakaś sala "kościelna", potem, że ...chińska. "No bo wiesz, mamo, mija się Ikeja i tam był chiński dom".
Ech, vita bella est...
och,
OdpowiedzUsuńAnullo Droga, Gwiazdo Moja....zawdzięczam Ci nowy zamek w drzwiach:)
PS. W lutym przypada 40,5.....hi, hi
Justyno,
OdpowiedzUsuńod 40stki to może się i wybronisz, ale od 40,5.... Never!!!! ;D W dodatku z nowym zamkiem!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMam trochę odmienne podejście do bloga. Zamiast opisywać moje codzienne życie, które i tak pewni nikogo nie interesuje, opisuję z pełną usłużnością osoby, które w moich oczach zasługują na pamięć. Co nie oznacza oczywiście, że krytykuję ludzi, którzy robią inaczej.
OdpowiedzUsuńBlog jest świetną formą wypowiedzi dla każdego, kto chce powiedzieć coś światu, coś co jest dla niego ważne istotne...
Nawet codzienne życie może być uczące .
Wiesz Anullo - do takiej księgi można i zdjęcia powtykać i foldery, bilety, kwitki, suszone cuda ze spacerów, rysunki pociech (bułka się nie zmieści, ale zawsze można ją udokumentować)i mnóstwo innych rzeczy.
OdpowiedzUsuńSprawiasz, że zaczynam mieć dziwne pomysły ;)
Ciekawa jestem, czy Ci się uda. Ja zazwyczaj postanawiam, przez trochę mam zapał, a potem... ;-) Do tej pory nie mam ślubnego albumu (po 11 latach małżeństwa ;-(
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki!
A ja wiele zwykłych dni, zwykłych leniwych niedziel dokumentuję na fotografii, mają one największą wartość....,ale cóż z tego, jeśli wszystkie tkwią w komputerze...Gdzie te czasy, kiedy starannie trzeba było przemyśleć każde ujęcie, bo klatek jest tylko 36....
OdpowiedzUsuń....i właściwie nie trzeba dodawać, że wszystkie one trafiały do albumu....:( a dzisiaj tak łatwo sie usprawiedliwiamy brakiem czasu....księga...to dopiero jest wyzwanie...
OdpowiedzUsuńMoto, Moto,
OdpowiedzUsuńi dlatego właśnie z przyjemnością zaglądam do Twojego bloga :D Dzięki niemu wiem, że moja kolejna wizyta w Krakowie ma kilka nowych punktów... Dzięki niemu wiem, co powinnam obejrzeć. Przeczytać. Tak trzymać!!!!!!
Kuro kochana,
OdpowiedzUsuńa ja dzięki Twojemu wpisowi uprzytomniłam sobie, że nie uwieczniłam bułki... Co do KSIĘGI: dziś nawet przeszłam się po E., niestety, dostałam amoku wobec tak pięknych rzeczy i nie kupiłam nic [prawie].
Hmmmmm, jakiś śmieszny pomysł Ci zaświtał?
Taką księgę rodzinną chętnie przeglądają następne pokolenia, traktując jak skarb! Na pewno warto byłoby założyć..hmm.. muszę pomyśleć :)
OdpowiedzUsuńKiedyś były Kroniki Klasowe, a dziś klasy mają swoje strony, albo blogi.
Wszyscy ciągniemy do sieci, chcemy się dzielić radością i smutkiem, a także odwiedzać, pozdrawiać, pocieszać, rozśmieszać, pouczać... i pochwalić się tak po prostu! :-)
Pozdrowienia ślę:)
Zygzo,
OdpowiedzUsuńprzyznaję się "bez bicia": miewam słomiane zapały, nie ma pomiłuj, ale może z pomocą dzieci nam się uda?
Justyno,
OdpowiedzUsuńteż o tym pomyślałam: ileż to zdjęć czeka w komputerze! A ile odbitek czeka cierpliwie na swoje miejsce w albumach?
Co prawda, marzę o cyfrowej lustrzance, ale ostatnio wyjęłam daaaaawno nie używany zwykły aparat na 36 zdjęć. Prawda, jakiej pokory, jakiego namysłu wymagało robienie wtedy zdjęć?
Kate,
OdpowiedzUsuńwłaśnie, jaka byłaby to niesamowita rzecz dla następnych pokoleń! A pewnie dla nas samych też, bo tak te dni szybko mijają, dzieci rosną nie wiadomo kiedy, zapominamy o ich śmiesznych powiedzonkach...
Ja też uwielbiam czytać blogi, uczę się, poznaję innych, ech.... Lubię to :D
Pozdrawiam ciepło!
Anullo - ja się właśnie zorientowałam, że mam na dysku około 20 000 zdjęć, z czego większość to moja sprawka. I wybierz tu coś z tego do wywołania...
OdpowiedzUsuńO dzizaz, 20 000????? no dobra, dawaj, będziemy wybierać ;D
OdpowiedzUsuńMoja Droga A.:)))
OdpowiedzUsuńNie jeden piękny zeszyt zakupiłam z zamiarem uwiecznienia tego, co ważne w zyciu mojej rodziny. I na tym się skończyło , na zakupie.
Ostatnio łapię się na tym ,że nawet bloga własciwie nie piszę, bo , jak się domyslasz, brak czasu.Wiem, wiem trywialna wymówka.
Jednego możesz być pewna, jak coś się dzieje , czego nie ogarniam, dzwonię do Ciebie. Nie ma to jak się wygadać. Lepiej mi to robi niż pisanie.
Buźka:)))
Moja droga B.,
OdpowiedzUsuńwiesz, że możesz zawsze na mnie liczyć, czy to telefonicznie, czy gg... NO chyba, że zasnę przed Tobą ;D
Buziaki!!!!!
Oooo... pisałam pamiętnik lata... miło się potem do tego wraca... :)
OdpowiedzUsuńMała Mi,
OdpowiedzUsuńno nie, tym bardziej mnie zdopingowałaś! prawda, jak się fajnie czyta, po pewnym czasie? :D
Myślałam o tym, ale chyba poczekam do...emerytury! Zycie bowiem nazbyt mnie zajmuje :)
OdpowiedzUsuńBeatto,
OdpowiedzUsuńja muszę teraz, na emeryturze już mam za dużo zajęć zaplanowanych ;D A jak jeszcze moja Trójca obrodzi w dzieci, podrzucą do niańczenia???