czwartek, 3 grudnia 2009

Jak ja nienawidzę porannego wstawania! Człowiek budzi się w środku nocy, patrzy nieprzytomnie na zegarek, a tu 6.40 i zaraz pobudka... Młody znów przeziębiony... Stos prasowania...

Na szczęście dzień się rozkręca, świeci słoneczko i wyjątkowo mnie nie drażni, bo właśnie wypucowałam szyby. Dostaję smsa, że za tydzień spotykamy się w Kółku Matek Miejskich. Prasowanie też miło upłynie, bo R przywiózł mi wczoraj z wypożyczalni świeżutki sezon Dr House! Młody po godzinnym słowotoku wozi chomiczka [na szczęście pluszowego] wypasionym wozem Barbie, nieco zawiedziony [Młody, nie chomiczek, chomiczkowi to - że tak powiem - wsio rawno], że starsze rodzeństwo złośliwie pochowało gdzieś swoje psp...

A co z moim niewyspaniem? Cóż począć, skoro zachciało się imprezować w środku tygodnia? ;) No ale urodziny Syna.... No przecież raz do roku taka okazja! ;)

Kawa! Tak, kawa uratuje mi życie!

2 komentarze:

  1. O la, la...jak mawiało się z francska w czasach licealnych. Impreza kosztuje. Nie myslę tu o kosztach materialnych , wręcz przeciwnie. Mam na mysli samopoczucie , he he...Dołączę z chęcią do Klubu Dobrej Kawy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooooo, koszty minimalne. Na szczęście nie mam dywanu [nie muszę wydłubywać resztek tortu], oczy też nie ucierpiały [czystą piłam] ;)

    OdpowiedzUsuń