wtorek, 8 września 2009

Dobrze, dobrze, przyznaję się bez bicia, miałam wczoraj słabszy dzień...

Zasadniczo, jak mawia mój sąsiad, nie mam nic do poniedziałków. Ot, dzień jak co dzień. Może trochę z większym bałaganem [wiadomo, radosna twórczość weekendowa], większą stertą rzeczy do prania i prasowania [uprzedzałam, nie komentować, przecież alternatywna nazwa bloga to "Pomiędzy żelazkiem a brzegiem gara"!!!] i myślami "Hmmm.... co na obiad?" [patrz: poprzedni nawias], a myśleć się nie chce, bo weekendowe rozleniwienie wciąż trwa....

A zatem POniedziałek oprócz zwykłych obowiązków upłynął pod znakiem POrządków, POzbywania się pieniędzy [na cele szkolne, podręczniki, niestety wszystko razy dwa...], POdpisywania i wypisywania różnych zaświadczeń, oświadczeń i sprostowań. Siedziałam wczoraj więc i malowałam na biało karteluszek z danymi, bo wpisałam dane Miśka [klnąc, że ile razy mam wypisywać to samo, rok po roku...], gdy świstek okazał się właśnie być świstkiem Młodego do przedszkola... Atmosfera była nerwowa, bo świstek okazał się  w dodatku świstkiem zaległym i R oświadczył, że jak go jutro nie odniesie do przedszkola, to ma przerąbane.

A dziś rano co zrobił??? Zapomniał świstka, choć sprytnie odłożył go sobie na blacie w kuchni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz