Ponad dwadzieścia dni nad morzem. Późne poranne pobudki. Słońce i plaża. Wielki błękit wody, czasem turkusowy. Pływanie na plecach i wgapianie się w niebo.
Trochę inna JA, opalona, z rozjaśnionymi od słońca i morskiej wody włosami. Myślami na wakacjach, realnie w bałaganie po remoncie, wciąż na kartonach i walizkach.
Oswajam się z nowymi kolorami [wyszły przepięknie, zwłaszcza fiolet u Młodej!], faktami [nowa praca R.] i liczbami [jego cotygodniowa trzydniowa nieobecność w domu]...
Welcome home :)
To się nazywa ZMIANY. Mam nadzieję Anullo, że przywykniesz do liczb, bo kolory - jak widzę - zaakceptowane.
OdpowiedzUsuńZrób zdjęcie fioletu i wrzuć. Ciekawa jestem. Chociaż na zdjęciu to będzie pewnie inaczej, niż w rzeczywistości.
Rozmarzyłam się - tak dawno nie pływałam...
Kuro kochana,
OdpowiedzUsuńoj, tak, zmiany, zmiany... Powoli się adaptuję do wszystkiego...
Jak tylko w miarę uporządkuję los petitos burdelos, zamieszczę zdjęcia jakoweś! :)
Home, sweet home :)
OdpowiedzUsuń