Gdy dziś rano zadzwonił budzik, nie wiedziałam, w jakiej bajce jestem. W pierwszej sekundzie byłam zła, że to weekend, a ja odruchowo wczoraj nastawiłam na budzenie i po jaką cholerę???? W drugiej nieco oprzytomniałam i pytam się równie nieprzytomnego R: "Aaaale to co dziś jest? sobota czy co?".
Poniedziałek, kobieto, poniedziałek.
A to wszystko chyba przez ten dziwaczny sen, który w tej wersji śnił mi się już kilka razy ostatnio. Otóż śniłam o przygotowaniach do ślubu, własnego ślubu. Że wszystko pięknie, suknia itepe. Ale wszystko dzieje się w jakimś przyspieszeniu, wybiegam z domu bez welonu, nieuczesana, nieumalowana... Nie mam bukietu!
I osz, zawsze budzę się w tym samym miejscu, i nigdy nie wiem, czy przy ołtarzu czeka na mnie R.?
Moja Droga A.:)
OdpowiedzUsuńNo ciekawe, ciekawe co by na to powiedział dziadek Freud???
Moja droga B.,
OdpowiedzUsuńjakże mnie dobrze znasz... O dziadku F. pomyślałam, chociaż... w tym przypadku lepiej się nie zastanawiać!!!!
Hmm... ja też miałam taki sen ostatnio. Prawie identyczny, tylko u mnie jak już miałam biec na uroczystość okazało się, że nie mam nawet kiecki a do ślubu pięć minut!
OdpowiedzUsuńO Freudzie wolę nawet nie myśleć w tym przypadku.
A wiesz, że w jednej z moich wersji tego snu też się okazuje, że nie mam ślubnej sukienki!!!
OdpowiedzUsuńTak, tak, lepiej nie myśleć o Freudzie... :)
Pozdrawiam!