środa, 17 lutego 2010

Właśnie dostaję maile, jak mi minęły ostatki. Więc uprzejmie donoszę: minęły bardzo międzykulturowo, czyli zasiadłam ja, moje sponiewierane na stoku kolano oraz mój polsko-bułgarski narzeczony. Tak sobie zasiedliśmy przy niby wypasionym, ale i tak wyprodukowanym w Chinach telewizorze. Ja z włoskimi ciasteczkami i włoskim likierze, R zaś dochodzący nieustannie do siebie po poprzednim wieczorze przy polskiej wódce. I oglądaliśmy amerykańską komedię o jej wielkiej greckiej wycieczce, czyli.... Tak, tak, "Moja wielka grecka wycieczka". Polecam ku pokrzepieniu serc i oka [oooo, jest na czym zawiesić, moje drogie ;) ]. 

Przy tej okazji nieodmiennie wspominam pewną środę popielcową sprzed lat, gdy spotkałyśmy się z moją drogą K. po jakimś dłuższym niewidzeniu się. Jaką my wtedy orgię konsumpcyjną odstawiłyśmy! I na koniec dobiłyśmy się olbrzymim deserem w Hortexie??? Oj, była okazja do posypywania głowy popiołem, oj była.

A dziś? Jak już komuś odpisałam: głowa pod popiół przygotowana, winy odpuszczone, konto zasilone. Cokolwiek by to znaczyło... ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz